
fot.: Zuza Gąsiorowska / Kuba Zawadzki
1. Co dał Ci ten rok i czego nowego Cię nauczył?
Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że powierzchowne działania, kontakty, rozrywki wypełniają codzienność, pozostawiając pustkę lub śmieci. To, co mnie otaczało ostatnio, to konkret, każdy dzień był podobny, ale jednak inny, bo zmieniło się tempo. Jednak czas ten był wypełniony sensownym trwaniem.
2. Na czym starałaś się koncentrować podczas mijających 12 miesięcy?
Wyjechałam z Polski na kilka miesięcy, próbowałam pisać nową muzykę na swoją drugą płytę. Stworzyłam sobie idealne warunki i jak tylko skończyłam się organizować do wygodnej pracy, to lockdown zabrał mi je bezpowrotnie.
Powstało ciśnienie i potrzeba wykorzystania czasu, takich małych slotów, do maksimum – i wyszła z tego chyba inna jakość. No cóż... jeszcze nic nie wyszło. Zobaczymy, jak wreszcie się spotkamy i nagramy z kwartetem. Od roku nie miałam koncertu, a ten stan nie jest normalny dla ciała, dla mózgu, jeśli grasz przed ludźmi od około 5. roku życia regularnie (a tak było, bo szkoła muzyczna powoduje, że musisz wystąpić i grać przed kimś min. co 3-5 m-cy). To, co się dzieje teraz, to dla mnie totalny brak serotoniny i innych ważnych składników! Moja najdłuższa przerwa od sceny do tej pory była związana z urodzeniem córki i trwała chyba 4 miesiące. Ja nie gram dużo koncertów, ale jak już mamy granie, to jest moc!
3. Jakie pozytywne przesłanie chciałabyś zakomunikować światu?
Posłuchajcie, co mają do powiedzenia kobiety! Bardzo różne kobiety z całego świata.
W tym roku rozmawiałam sobie tak krótko, a konkretnie, z dziewczynami z Czech, Chile, Zimbabwe, Rosji, Ukrainy, Brazylii, Chorwacji i Niemiec. No i co? Wnioski bardzo wspólne.
4. Jakie stawiasz sobie wyzwania, żeby nieustannie się rozwijać?
Bycie na styku – kultur, gatunków muzyki, pokoleń… – daje wgląd we wnętrze, a jednocześnie możliwość dystansu. Tu na styku rodzą się najciekawsze idee, tu są moje wyzwania.
A poza tym, by się nie spieszyć, nie obwiniać i nie dodawać chaosu do tego, który już nas otacza. To jest dla mnie wyzwanie. Jestem spontaniczna, ale jednoczynnościowa. Życie wymusza na mnie ten męczący multitasking. A ja lubię wysycić chwilę. Stać w słońcu bezmyślnie. A tu: dzwoni, leje się i pali, ja zwykle pędzę, niby coś osiągam, ale też coś gubię, coś ode mnie odpada. Lubię dokończyć rozmowę.
5. Do kawy najlepsze jest…
Dobre słowo, szczere spojrzenie. To absolutnie nie może być tzw. kawka i small talk, fu! Słaba kawa to trucizna i trzeba ją szybko wypluć. Wchodzę tylko po poważną kawę i impuls. Robi ją dobry barista, nie maszyna. Czasami się wygłupiamy i śmiejemy, czasami tylko patrzymy w oczy porozumiewawczo, zagrzewamy do walki z nowym dniem, innym razem to jest rescue coffee albo... woda. Znakomity barista czasem poda ci wodę, bo widzi, że w tej sekundzie jej potrzebujesz. Mistrzostwo...
6. Twoje trzy słowa mocy i ich definicja to…
Wrażliwość to moja „superpower” – ona jest we wszystkim, co robię, i tym, jak myślę (dobrze, że to wreszcie jest trochę modna!).
Muzyka jest potrzebna wszystkim jak prawa człowieka; daje mi sens, siłę i największą satysfakcję. Dzieje się to na poziomie organicznym: muzycy są uzależnieni od tej muzycznej substancji jak od ciężkich opiatów.
Ciekawość ludzi – zawsze i wszędzie znajdę sobie kogoś niesamowitego, serio.
7. Więcej o Tobie dowiemy się z...
mojej muzyki. Jest w sieci płyta Aguas Calientes wydana w Madrycie jakiś czas temu. Ostatnio w listopadowy wieczór, gdy puścili nas w dobrej audycji BBC 6 było mi prawie tak dobrze jak w momencie, gdy widziałam, że ktoś płacze z emocji po utworze na koncercie w klubie w Warszawie. I to koncerty są esencją.